niedziela, 29 października 2017

w starym stylu

Powietrze ostatnio jest bure i mokre, a zmrok zapada tak nadgorliwie wcześnie, że z kaloszy chce się od razu wskoczyć pod koc. I czytać. Beletrystykę też, ale wcale niekoniecznie.




Mam wiele książek na temat dzikich roślin jadalnych, ale ten leksykon to po prostu odpoczynek dla oczu. Jedną z jego największych zalet są świetne ilustracje. Rysunki botaniczne Pavla Žiláka są dokładne, spójne i przejrzyste w stopniu niedostępnym drukowanym fotografiom. To bardzo przydatne, tym bardziej, że charakterystyki gatunków skupiają się bardziej na wartościach odżywczych, niż na fizycznym opisie rośliny. Na jakość wydania wpływa też coś mniej uchwytnego - analogowy sznyt ręcznego/maszynowego przygotowania do druku. To po prostu widać. (A nawet jeśli spotkasz jakąś samotną literówkę, kiwasz głową nad roztargnieniem zecera, nie pomstujesz na automatyczną korektę.)

Innym plusem są naukowe założenia publikacji. Popularnonaukowe, ale w najlepszym sensie tej popularności. Tom jest wprost kierowany do przyrodników amatorów, jednak potraktowano taką pasję jak najbardziej poważnie. Wstępne rozdziały są merytoryczne, podają konkretne wiadomości na temat roślinnych substancji czynnych, zasad i czasu zbioru, niebezpieczeństwa zatrucia. Ten brak publicystyki na początku książki jest niemal ewenementem. Dagmar Lánská wie, o czym pisze, więc nie leje wody. Nie rozwodzi się bardzo nad zanieczyszczeniem, ale jako względnie bezpieczną odległość miejsc zbioru od dróg podaje 100 m. Przed szczegółowym przedstawieniem roślin zamieszcza tabelę z czasem zbioru i sposobami wykorzystania wszystkich opisanych roślin - syntetyczną ściągawkę, bardzo praktyczną rzecz. Dalej jest jeszcze ciekawiej.

Może sprawiać trudności alfabetyczna kolejność według nazw łacińskich. Zaliczeni do przyrodników, nie mamy jak protestować. Wiadomo, że to jedyna obiektywna możliwość, przy tak wielu polskich regionalizmach. W charakterystyce każdej rośliny pojawia się nazwa łacińska i polska, rodzina systematyczna i informacje o występowaniu czy siedlisku. Największy nacisk położony jest na substancje czynne i tradycyjne wykorzystanie. Teoretyczna, ekstremalna przydatność nie jest raczej opisywana. Za to możliwe działania niepożądane wymienione są skrupulatnie.

W sumie mamy tu 96 roślin i 36 różnorodnych przepisów, nie licząc tych niewyodrębnionych z tekstu. (Może cibora i pinia nie pasują do naszej strefy klimatycznej, ale są znane ze sklepów i z podróży.) Z tym że przepisy często bywają raczej wskazówką, ogólnym planem działania. Czasem nie podadzą czasu pieczenia, niepostrzeżenie zamienią boczek w słoninę, jogurt stosują jako miarę objętości, cebulę zastępują jabłkami. Wielu użytkownikom to zupełnie nie przeszkodzi, ale pewnie znajdą się tacy, których trochę rozczaruje.

Żeby nie było, że nie czytam dokładnie, wspomnę o drobnych niedociągnięciach. Temat szczawianów mógłby zostać przedstawiony dokładniej, w sposób mniej uproszczony. Dawkowanie szczawiu jest zmniejszone o trzy rzędy wielkości, ale wygląda to na literówkę. I jeszcze w rozdziale o składnikach roślinnych jedynym podanym źródłem witaminy D w diecie jest tran. Widać, że nie bardzo mam się do czego przyczepić. W razie wątpliwości zawsze trzeba zweryfikować książkową wiedzę w innych źródłach, ale to jest jednym z najlepszych.




Ten leksykon ma już prawie dwadzieścia pięć lat, ale dobra robota się nie zestarzała. Jest ciągle merytoryczny, estetyczny i aktualny, tylko stał się trudno dostępny.


Dla kogo? Każdego, kto znajdzie gdzieś egzemplarz, a przepisy kulinarne uważa tylko za podpowiedzi.
W kate­go­rii DZIKIE GOTOWANIE W DOMU –> 8/10.

Lánská Dagmar (1992 cop.). Jadalne rośliny dziko rosnące. Delta W-Z. Praha

1 komentarz: